MOTOVBLOG – odcinek 1 – LET FUN BEGIN!

0

Seria odcinków z motocyklowej wyprawy Wiktora Kammera miała już swoją premierę na antenie TVP Kraków. U nas możecie obejrzeć odcinek, oraz przeczytać zapiski motocyklisty. więcej

Dzień 1
Trasa: Kraków – Tarvisio
Długość: 866 km
Wstaję punktualnie o 6.00., zregenerowany i wypoczęty. Mimo, że to mój pierwszy większy wyjazd od sierpnia ubiegłego roku spałem spokojnie, bez oznak jak to zwykłem nazywać „nerwo-snu”. Mój motocykl, turystyczne BMW R 1150 RT, czeka gotowy do podróży. Zawsze przed wyjazdem w dłuższą trasę oddaję go zaufanym mechanikom, tak naprawdę przyjaciołom, do rutynowego przeglądu. Taki „przedwyjazdowy” przegląd zaczyna się od klocków i tarcz hamulcowych, sprawdzenia łożysk, płynów, olejów, ogumienia, elektryki, synchronizacji przepustnic. Jadąc w trasę muszę mieć pewność, że mam sprawną maszynę i tu nie chodzi wyłącznie o psychiczny komfort podczas podróży, ale o bezpieczeństwo. To gwarantuje mi tylko krakowski Bravados.
Nie mam w zwyczaju bukować wcześniej noclegów, dzięki czemu mogę sobie pozwolić na swobodne tempo jazdy i spontaniczną decyzję o tym, gdzie się zatrzymam i spędzę najbliższą noc. Do wyprawy przygotowywałem się od miesięcy, planowałem trasę, kolejność zwiedzanych państw, pytałem na forach, co warto zobaczyć. Sporo czytałem i kompletowałem odpowiedni sprzęt. Trasa przebiegała przez państwa europejskie, więc nie potrzebowałem żadnych wiz, zezwoleń i kompletu dodatkowych szczepień. Do pakowania zabrałem się dzień wcześniej, rano jeszcze przeglądnąłem, czy wszystko mam i ruszyłem w drogę… na chwilę, jak się okazało, bo trzeba było wrócić po paszport – a nuż mnie do Szwajcarii nie zechcą wpuścić i co? Nie, nie, lepiej nie ryzykować. Wróciłem więc karnie do domu, po 30 minutach znów byłem w trasie. Postanowiłem zatankować przed wjazdem na autostradę. I tu słyszę:
– Przepraszam, ma Pan coś w oponie!
– Ja?? – pytam z niedowierzaniem.
– Tak, w przednim kole, proszę spojrzeć. To jakaś śruba.
Zaglądnąłem i stwierdziłem, że facet ma rację. W oponę wbiła się śruba, długa na 2 lub 3 cm. Nie byłem wstanie wykręcić jej palcami, ale na szczęście zabrałem śrubokręt do GOPRO, dzięki któremu udało mi się jej pozbyć. Wkręciła się bokiem w bieżnik, co pozwoliło mi przypuszczać, iż nie uszkodziła opony i mogłem kontynuować jazdę, choć przez kilka chwil biłem się z myślami, czy nie zawrócić.

Dziś w planach miałem pokonać około 800 kilometrów. Przekraczając granice z Czechami zdecydowanie zwolniłem. Nie tylko z tego powodu, że tutaj także straż miejska może nałożyć mandat za przekroczenie prędkości. Niesamowita mgła, która mnie tu przywitała zdecydowanie ograniczała widoczność, a chłodne powietrze ostudziło zapędy do szybkiej jazdy, powyżej 100 km/h. Miłą niespodzianką okazał się fakt, iż motocykliści są tu zwolnieni z zakupu winiet, o czym dowiedziałem się przy okazji kolejnego tankowania. Trasę do Brna pokonałem obwodnicą zmierzając ku Austrii. Z każdym kolejnym kilometrem robiło się coraz cieplej. Nasłonecznienie i jasność potęgował fakt, iż po obu stronach drogi rozciągały się ogromne żółte pola rzepakowe, a powietrze nasycone było zapachem, którego do końca nie potrafiłem zidentyfikować.
Będąc w Austrii nie mogłem ominąć Wiednia, zjechałem więc z obwodnicy i dalszą część drogi pokonałem już przez miasto. Jest niezwykle urokliwe, pełne zabytków, właściwie ze wszystkich epok historycznych i zapewne dlatego jest jednym z najchętniej odwiedzanych miast Europy. Na ulicach luksusowe samochody, czyste ulice i chodniki, dużo zieleni. Jak nie w Polsce … Następnie udałem się w stronę Gratz, skąd widać było już moje ukochane Alpy. Z daleka dostrzegłem ich majestatyczne szczyty, pokryte śniegiem, a wzrastający poziom endorfin w krwioobiegu wywołał euforię. Początkowo planowałem zakończyć jazdę w Villach, ale ta modna narciarska miejscowość, leżąca u podnóża Alp, do której uciekał Kramer w „Vabanku 2” w drodze do Szwajcarii, wydała mi się zbyt przereklamowana. Do granicy włoskiej miałem tylko 20 minut. Ostatecznie zatrzymałem się na noc w Tarvisio, po przejechaniu łącznie 866 km, gdzie uraczono mnie niezbyt zdrową, ale za to pożywną pizzą z czterema rodzajami sera. Właścicielka lokalu, w którym postanowiłem coś zjeść, świetnie mówi po polsku, nauczyli ją przyjeżdżający tu goście i pielgrzymi. Tarvisio leży na szlaku autobusowym Polska – Rzym.

Dzień 2
Trasa: Tarvisio-Rzym
Długość: 737 km
Kolejny dzień podróży prowadził na południe Włoch do Rzymu, gdzie przez pierwsze 100 km z autostrady podziwiałem alpejskie szczyty. Po drodze do Rzymu postanowiłem nieco zboczyć z trasy i zobaczyć jeszcze Wenecję. To, co znamy z filmów i katalogów, to fikcja reżyserów i speców od grafiki. Przy wjeździe do miasta przywitały mnie korki i brud, tłok, hałas i tłum zdezorientowanych turystów. Mówi się, że nasz Kraków jest mało zadbany, proponowałby przyjechać do Wenecji! Tu raczej nikt nie stara się dbać o zabytki, chyba wychodzą z założenia, że to miejsce odwiedza się tylko raz. Rozczarowany, szybko i bez żalu opuściłem to miejsce i wróciłem na swoją trasę. Postanowiłem zatankować i przy okazji wypiąć podpinki, bo zaczęło robić się gorąco. Oczywiście w ferworze, nie zauważyłem, że zostawiłem w kasie swój telefon. W zasadzie kiedy wsiadałem już na motocykl, podszedł do mnie młody Włoch i z uśmiechem wręczył mi … mój własny smartfon. Na szczęście w podróży spotykam samych miłych i serdecznych ludzi – tak się stało i tym razem.
Owszem Wenecja mnie zawiodła, za to Toskania, do której wjechałem niedługo później, oczarowała mnie od pierwszych chwil. Zamki, ba! całe miasteczka na skałach, sprawiły, że jechałem znacznie wolniej, by napawać się tym widokiem. Nie wiem czemu do tej pory jej nie odkryłem? Tu czuć już Włochy, mnóstwo tubylców poruszających się skuterami, sporo motocyklistów, podróżujących tak jak ja. Na jednym z postojów, kiedy postanowiłem trochę dać odpocząć swoim mięśniom, zaczepił mnie jeden z autochtonów poruszający się na Hondzie Devil. Zaczęliśmy rozmawiać łamaną angielszczyzną o motocyklach, o takim sposobie podróży, pod koniec zapytałem go o bankomat. Wjeżdżając do miasteczka, widziałem usytuowaną na górze stację benzynową, spytałem go, czy jest tam bankomat, potwierdził i zaraz się rozstaliśmy. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że oczywiście go nie ma, zacząłem zastanawiać się, ile zrozumiał z całej rozmowy o motocyklach, mocy, pojemności, technice jazdy, komfortcie? Intrygujące jest również to, że rzeczywiście w okolicach restauracji czy na stacjach benzynowych nie ma w ogóle wolnostojących bankomatów – czy to tylko u nas tak się przyjęło?
Mniej dynamiczna jazda oraz parę razy pomylona trasa, sprawiły, że w Rzymie byłem dopiero wieczorem. Zaraz po wjechaniu do Lido Di Ostia, małego miasteczka 30 kilometrów na wschód od Rzymu, rozpoczęło się tradycyjne poszukiwanie miejsca na nocleg. Uwielbiam ten moment. Zawsze staram się dotrzeć do samego centrum miejscowości i zaczynam się rozglądać, za fajnymi knajpkami, lokalnymi restauracjami, przy okazji szukając noclegu dla siebie, podziwiam widoki. Jednakże zaraz się okazuje, że albo nie ma miejsc w wybranym pensjonacie, albo ceny są za wysokie, albo nie mam, gdzie bezpiecznie zostawić na noc motocykla albo … przegapiłem kawałek miejsca do zatrzymania się A ponad 300 kg stali wraz z bagażami potrafi zniechęcić do wąskiego zawracania. Wreszcie udało mi się znaleźć właściwe lokum. Nie miałem już siły nagrywać już podsumowania dnia, postanowiłem zrobić to już następnego dnia rano. W ciągu dwóch pierwszych dni przejechałem ok. 1700 km. A to dopiero początek wyprawy!

Share.

About Author

Comments are closed.